Czarne
szpilki postukiwały o beton starego portu Gotham. Kobieta miała
wrażenie, że ten odgłos sprawi, że zaraz ktoś ją zaatakuje,
jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało. Powinna czuć się
bezpiecznie – Batman czuwał nad tą metropolią. A jednak chyba
właśnie jego postać przyciągała tu hordy czarnych charakterów.
Może chcieli się sprawdzić, a może po prostu byli głupi?
To nie było
miasto jej marzeń. W Gotham wszyscy widzieli świat w dwóch
kolorach. Na początku chciała im udowodnić, że tak nie jest. Całe
jej doczesne życie było na to niezbitym dowodem. Cóż, okazało
się, że nie ma nikogo bardziej upartego od ludzi w dziwnych
strojach.
Tam, skąd
pochodziła, nic nie było pewne. Niemal nie istniała różnica
między dobrem, a złem. Ludzie rozumieli, że w każdym jest po
trosze każdej z tych rzeczy. A to czyniło świat przerażającym.
Jej świat.
Uciekła w
miejsce najbardziej różne, od tego co znała. I mimo że nigdy nie
zdecydowałaby się na powrót, Gotham ją dusiło. Umierała tutaj.
Do czasu.
Od zawsze
była samotna i tu nie doskwierało jej to bardziej. Ale w mieście
Batmana nudziła się. Nie czuła nic. Wcześniej, była przynajmniej
stale przerażona. Tu była... Czarno-biała. I to w ten ohydny,
dwukolorowy sposób.
Nosiła
dziwny makijaż, więc nie była lubiana przez sąsiadkę. Co z tego,
że w Gotham cały czas ktoś wyglądał absurdalnie. Czarne kwiaty
dookoła oczy były złe i tyle.
Facet, od
którego kupiła mieszkanie, uważał ją za prostytutkę – skąd
indziej ładna kobieta miałaby pieniądze?
Otyły
sprzedawca w lokalnym sklepie spożywczym darzył ją niechęcią –
wolał brunetki, na przykład Wonder Woman.
To bardzo
smutne, że...
Och, stop.
To idiotyczne.
Z
rozróżnieniem – coś jest takie lub takie, innych możliwości
nie ma, postanowiła walczyć tam, gdzie osiągnęło apogeum. Wśród
superbohaterów i superprzestępców. Balansując pomiędzy dwoma
niemal religiami, raz pomagając Flashowi, raz Pingwinowi, Zielonej
Strzale czy Killer Crocowi, stała się rozpoznawalna. Nie na tyle,
aby kojarzyła ją policja czy społeczeństwo, ale na pewno Liga
Sprawiedliwych i ich przeciwnicy.
W prawdzie
trudno powiedzieć, że mieszała się w ich sprawy. Zazwyczaj to
były drobiażdżki – a to podstawiła komuś nogę, a to
pociągnęła za pelerynę. Czasem pojawiała się bez powodu, gadała
o bzdurach, skakała z budynków. Zielona Strzała nadal przeżywał
pocałunek, który ni z tego ni z owego złożyła na jego ustach.
Namieszała w ich poukładanym świecie herosów. I była z tego
bardzo dumna.
Nie to,
żeby wielbiła chaos. Ale lubiła gdy ludziom lub czemukolwiek
innemu, nie układało się tak, jak to było przewidziane.
Przestała
się nudzić, a ludzie zaczęli ją szanować – czego mogła chcieć
więcej?
Było
idealnie. Tu, w Gotham, zaczęła żyć. Jej misja uświadamiania
mieszkańców o braku granic między niektórymi stanami nie posuwała
się do przodu zbyt szybko – bohaterowie, na czele ze Strzałą (po
pocałunku stał się na nią strasznie cięty) uważali ją za
złoczyńcę, złoczyńcy zaś, za bohaterkę. Nie mogli przyjąć do
wiadomości, że nie jest ani jednym, ani drugim.
Tylko
Batman patrzył na nią w inny sposób.
Wydawał
się inteligentnym facetem. O chorych ambicjach, ale nie był głupi,
jak niektórzy jego koledzy po fachu. Lub koleżanki.
Większość
przestępców jej nie lubiła – co oznacza mniej więcej, że masz
marne szanse na przeżycie, jeśli nie jesteś wyjątkowo sprytny. A
ona była. Chyba jedynym złoczyńcą, który nie dążył do jej
unicestwienia był Joker. Może tak jak Batman, tylko w mniejszym
stopniu, widział w niej nie tylko jedną cechę? A może, co
bardziej prawdopodobne, iskierkę szaleństwa, które tak kochał?
Stanęła
przed starą latarnią morską. Nie była pewna, czy powinna tam
wchodzić. Osoba, której szukała, na pewno tam jest, ale czy sama?
Pomyślała, że może warto byłoby użyć innego wejścia, jeśli
takowe istnieje, żeby łatwiej było ominąć niepożądane
jednostki. Głównie chodziło o pewną kobietę, niezdecydowaną
między dwoma kolorami włosów.
Skoro jest
to kryjówka, musi mieć inne wyjście. Chyba, że jej posiadacz jest
szalony...
Właśnie.
Czyli te drzwi są jedyne.
Bladą ręką
nacisnęła starą klamkę. Ostrożnie otworzyła drzwi, uważając,
aby nie zaskrzypiały. Nie pomogło, bo i tak to zrobiły. Wnętrze
latarni nie wyglądało podejrzanie. Ot, stary, zaniedbany obiekt
portowy. Żadnych śladów jakichkolwiek ludzi. Ale ona była pewna,
że właśnie tu znajdzie tego, kogo chciała.
Rozejrzała
się po podłodze szukając śladów butów. Nie znalazła, ale za to
odkryła zupełnie inną rzecz.
Teraz
wiedziała już dokładnie gdzie szukać.
Podłoga
składa się z wielkich, kwadratowych kafli o przekątnej mniej
więcej półtora metra. Przykucnęła przy jednym z nich, jej
plisowana czarna spódnica dotknęła brudnej powierzchni. Pęknięcie
przechodziło między jego dwoma bokami. A przy tej skazie –
odpryśnięty, czerwony lakier do paznokcie. Ktoś chyba nie radził
sobie z podważeniem kamiennej płyty, czyż nie?
Wyjęła z
torebki pilniczek kosmetyczny. Nie chciała tak jak poprzedniczka
zniszczyć sobie manicure'u. Płyta uniosła się o centymetr. Nie
była gruba, za to zaskakująco lekka. Zapewne tylko górna warstwa
była identyczna jak innych kafli tutaj, a dół zrobiono tak,aby
łatwo go było unieść. Pod płytą ujrzała to, czego się
spodziewała – metalową klapę. Odłożyła jedną część płyty
na bok, drugą uniosła wraz z pokrywą podziemnej kryjówki.
Zeszła na
dół po metalowej drabinie. W tak wysokich szpilkach musiała
wyjątkowo uważać. Pomieszczenie, w którym się znalazła, było
oświetlane przez wiele świetlówek, rzucających na wszystko
niebieską poświatę. Było tu brudno, na podłodze leżały
porozrzucane metalowe pręty, studolarówki i inne bliżej
nieokreślone przedmioty. W kącie pomieszczenia, na wielkiej kupce,
leżała wszelkiego rodzaju broń palna – od rewolwerów po
snajperki. Na porozstawianych w losowych miejscach meblach,
spoczywała cienka warstwa kurzu, w niektórych miejscach odcinały
się na niej ślady dłoni. Na jednym ze zniszczonych blatów leżał
rudy,martwy, gnijący kot. Nie było to najprzyjemniejsze miejsce.
– Proszę,
proszę, proszę. Jaka miła niespodzianka. Dama Pik – w moim domu
– Zielonowłosy mężczyzna wychylił się nagle zza jednego
wieszaka, przepełnionego fioletowymi garniturami. Puls kobiety
przyśpieszył, ale nie dała tego po sobie poznać. Cofnęła się
kilka kroków, ale starała się zrobić to z taką nonszalancją,
żeby Joker nie zauważył, iż jest to odruch obronny. Oparła się
jedną ręką o stojący za nią blat. Oni razu nie przerwała
kontaktu wzrokowego, który nawiązał z nią przestępca. Wpatrywali
się sobie nawzajem w oczy – on w szare, niczym chmury burzowe, ona
w intensywnie zielone tęczówki, o odcieniu niemal identycznym jak
włosy mężczyzny. Szaleńczy uśmiech nie schodził z jego twarzy.
Dama
westchnęła i uniosła wzrok ku górze. Pierwszy niepokój związany
z obecnością Jokera już minął, teraz czuła się bezpieczna.
Wprawdzie mężczyzna mógł zaatakować ją w każdej chwili, ale
była już duża – obroniłaby się.
– Miałam
nadzieję na coś do picia, ale w tej ruderze chyba nic nie ma –
powiedziała rozglądając się teatralnie po pomieszczeniu i
rzucając znaczące spojrzenie Jokerowi. Szaleniec stał przed
wielkim łóżkiem, przykrytym satynową pościelą. Była to chyba
jedyna porządna rzecz tutaj.
Kobieta
wspięła się i usiadła na blacie, o który się opierała.
– Masz
rację. Ale może Batman coś ma, możesz go odwiedzić – Dama
puściła tę prowokację mimo uszu. – Tylko go nie zabijaj, tylko
ja mogę zabić Batmana.
– Nie
lubiłeś tego kota? – zmieniła temat. Gdy mówił o obrońcy
Gotham w jego oczach błyszczała obsesja, jedyna rzecz, która
trwale przerażała ją w Jokerze.
– Wręcz
przeciwnie – odparł. – Bardzo miły towarzysz. I nie gada tyle
co Harley.
– To
czemu jest martwy?
– Wiesz,
że koty trzeba karmić? – powiedział z udawanym zdziwieniem. Ta
maska, jak każda inna, wyglądała na jego twarzy absurdalnie.
–
Naprawdę? – podjęła grę. – Ale mimo wszystko – powiedziała
poważniejąc – on nie jest jakoś wychudzony.
– Zeżarł
truciznę – Joker, szukając czegoś w zagracony pudle, wskazał za
siebie, na kilka płóciennych worków leżących nieopodal.
– Te
worki wyglądają, jakbyś ukradł pranie Scarecrow'owi. Lubię
Scarecrowa – stwierdziła.
Coś jej
nie pasowało w tej rozmowie. Była taka... swobodna. I jak na jej
standardy, wyjątkowo długa. Nawet nie miała ochoty jej kończyć w
jakiś efektowny i nieprzewidywalny sposób. Właściwie poziom
szaleństwa tego, co robi jest porównywalny do szaleństwa Jokera.
Tylko ona nie ma takiej obsesji na punkcie jednej osoby.
Joker
wyciągnął z pudła stary polaroid i zrobił jej zdjęcie. Dama Pik
tylko pokręciła głową.
Chciała
już zakończyć tę rozmowę, bo czuła, że robi się już zbyt
swobodnie. Albo Joker nic nie kombinuje, albo robi to tak dobrze, że
Dama tego nie wyczuła. Szanse na to drugie są niemal równe zeru.
Musiała przejść o sedna swojej wizyty tutaj.
– Wiesz,
Jokerze, że uważam cię za jedną z najinteligentniejszych osób,
jakie znam – Szaleniec ściągnął usta, nie przestając się
uśmiechać. – I gdyby nie twoja nietoperza obsesja, byłbyś nawet
niezłym złoczyńcą. Ale czy zabijanie ma jakikolwiek sens?
Przekonanie
szalonego przestępcy, żeby przestał zabijać graniczyło niemal z
cudem. Ale musiała to zrobić. Każda śmierć dotykała jej
osobiście. Przelatywała przez nią. Było to najgorsze uczucie,
jakiego doświadczała. Nie mogła przebywać blisko szpitali,
wypadków, bo tam było mocniejsze. Wiedziała, że nie zdejmie z
siebie tej klątwy, ale może niwelować jej skutki.
– Ktoś
cię tu przysłał? – Zielone oczy Jokera wypełniły się agresją.
Zaczął do niej powoli podchodzić, wpatrując się w kobietę z
przechyloną głową.
Dama
pokręciła pewnie głową. Mężczyzna chciał wydawać się
przerażający – nie udało mu się. Blondynka spoglądała kątem
oka na kaburę przy jego pasku. Ustawiła nogę tak, aby szybko mogła
ją wybić z dość dużej odległości. Jednocześnie poprawiła
swoją pozycję tak, aby łatwo mogła powalić Jokera i uciec, gdyby
chciał zrobić jej krzywdę, a na to wyglądało.
– Więc
czemu? – zapytał.
– Po
prostu nie chcę niczyjej śmierci – Zabrzmiało to słabiej niż
się spodziewała, ale mężczyzna był już tak blisko, że mogła
go dotknąć.
Pochylił
głowę w jej kierunku, a demoniczny uśmiech nie schodził z jego
twarzy. Wciąż się zbliżał, choć jego kroki były teraz
minimalne. Damie mimowolnie podskoczył puls. Chciała wstać, uciec,
ale siedziała jak skamieniała. Joker położył swoją rękę na
nagiej szyi towarzyszki. Poczuła materiał rękawiczek, które miał
na sobie. Musiała się wyrwać, aby ratować życie, ale nie mogła
się ruszyć. Nagle jego druga dłoń znalazła się na jej biodrze,
pomiędzy skórzaną kurtką a czarną bluzką.
Był
blisko. Za blisko.
Po chwili w
polu widzenia miała tylko jego twarz. Jego oddech był zaskakująco
świeży, pachniał miętą.
Nigdy nie
sądziła, że będzie całować usta mężczyzny, pomalowane
szminką.