środa, 8 lipca 2015

Rozdział pierwszy

Dwójka kier

Czarne szpilki postukiwały o beton starego portu Gotham. Kobieta miała wrażenie, że ten odgłos sprawi, że zaraz ktoś ją zaatakuje, jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało. Powinna czuć się bezpiecznie – Batman czuwał nad tą metropolią. A jednak chyba właśnie jego postać przyciągała tu hordy czarnych charakterów. Może chcieli się sprawdzić, a może po prostu byli głupi?
To nie było miasto jej marzeń. W Gotham wszyscy widzieli świat w dwóch kolorach. Na początku chciała im udowodnić, że tak nie jest. Całe jej doczesne życie było na to niezbitym dowodem. Cóż, okazało się, że nie ma nikogo bardziej upartego od ludzi w dziwnych strojach.
Tam, skąd pochodziła, nic nie było pewne. Niemal nie istniała różnica między dobrem, a złem. Ludzie rozumieli, że w każdym jest po trosze każdej z tych rzeczy. A to czyniło świat przerażającym. Jej świat.
Uciekła w miejsce najbardziej różne, od tego co znała. I mimo że nigdy nie zdecydowałaby się na powrót, Gotham ją dusiło. Umierała tutaj. Do czasu.
Od zawsze była samotna i tu nie doskwierało jej to bardziej. Ale w mieście Batmana nudziła się. Nie czuła nic. Wcześniej, była przynajmniej stale przerażona. Tu była... Czarno-biała. I to w ten ohydny, dwukolorowy sposób.
Nosiła dziwny makijaż, więc nie była lubiana przez sąsiadkę. Co z tego, że w Gotham cały czas ktoś wyglądał absurdalnie. Czarne kwiaty dookoła oczy były złe i tyle.
Facet, od którego kupiła mieszkanie, uważał ją za prostytutkę – skąd indziej ładna kobieta miałaby pieniądze?
Otyły sprzedawca w lokalnym sklepie spożywczym darzył ją niechęcią – wolał brunetki, na przykład Wonder Woman.
To bardzo smutne, że...
Och, stop. To idiotyczne.
Z rozróżnieniem – coś jest takie lub takie, innych możliwości nie ma, postanowiła walczyć tam, gdzie osiągnęło apogeum. Wśród superbohaterów i superprzestępców. Balansując pomiędzy dwoma niemal religiami, raz pomagając Flashowi, raz Pingwinowi, Zielonej Strzale czy Killer Crocowi, stała się rozpoznawalna. Nie na tyle, aby kojarzyła ją policja czy społeczeństwo, ale na pewno Liga Sprawiedliwych i ich przeciwnicy.
W prawdzie trudno powiedzieć, że mieszała się w ich sprawy. Zazwyczaj to były drobiażdżki – a to podstawiła komuś nogę, a to pociągnęła za pelerynę. Czasem pojawiała się bez powodu, gadała o bzdurach, skakała z budynków. Zielona Strzała nadal przeżywał pocałunek, który ni z tego ni z owego złożyła na jego ustach. Namieszała w ich poukładanym świecie herosów. I była z tego bardzo dumna.
Nie to, żeby wielbiła chaos. Ale lubiła gdy ludziom lub czemukolwiek innemu, nie układało się tak, jak to było przewidziane.
Przestała się nudzić, a ludzie zaczęli ją szanować – czego mogła chcieć więcej?
Było idealnie. Tu, w Gotham, zaczęła żyć. Jej misja uświadamiania mieszkańców o braku granic między niektórymi stanami nie posuwała się do przodu zbyt szybko – bohaterowie, na czele ze Strzałą (po pocałunku stał się na nią strasznie cięty) uważali ją za złoczyńcę, złoczyńcy zaś, za bohaterkę. Nie mogli przyjąć do wiadomości, że nie jest ani jednym, ani drugim.
Tylko Batman patrzył na nią w inny sposób.
Wydawał się inteligentnym facetem. O chorych ambicjach, ale nie był głupi, jak niektórzy jego koledzy po fachu. Lub koleżanki.
Większość przestępców jej nie lubiła – co oznacza mniej więcej, że masz marne szanse na przeżycie, jeśli nie jesteś wyjątkowo sprytny. A ona była. Chyba jedynym złoczyńcą, który nie dążył do jej unicestwienia był Joker. Może tak jak Batman, tylko w mniejszym stopniu, widział w niej nie tylko jedną cechę? A może, co bardziej prawdopodobne, iskierkę szaleństwa, które tak kochał?
Stanęła przed starą latarnią morską. Nie była pewna, czy powinna tam wchodzić. Osoba, której szukała, na pewno tam jest, ale czy sama? Pomyślała, że może warto byłoby użyć innego wejścia, jeśli takowe istnieje, żeby łatwiej było ominąć niepożądane jednostki. Głównie chodziło o pewną kobietę, niezdecydowaną między dwoma kolorami włosów.
Skoro jest to kryjówka, musi mieć inne wyjście. Chyba, że jej posiadacz jest szalony...
Właśnie. Czyli te drzwi są jedyne.
Bladą ręką nacisnęła starą klamkę. Ostrożnie otworzyła drzwi, uważając, aby nie zaskrzypiały. Nie pomogło, bo i tak to zrobiły. Wnętrze latarni nie wyglądało podejrzanie. Ot, stary, zaniedbany obiekt portowy. Żadnych śladów jakichkolwiek ludzi. Ale ona była pewna, że właśnie tu znajdzie tego, kogo chciała.
Rozejrzała się po podłodze szukając śladów butów. Nie znalazła, ale za to odkryła zupełnie inną rzecz.
Teraz wiedziała już dokładnie gdzie szukać.
Podłoga składa się z wielkich, kwadratowych kafli o przekątnej mniej więcej półtora metra. Przykucnęła przy jednym z nich, jej plisowana czarna spódnica dotknęła brudnej powierzchni. Pęknięcie przechodziło między jego dwoma bokami. A przy tej skazie – odpryśnięty, czerwony lakier do paznokcie. Ktoś chyba nie radził sobie z podważeniem kamiennej płyty, czyż nie?
Wyjęła z torebki pilniczek kosmetyczny. Nie chciała tak jak poprzedniczka zniszczyć sobie manicure'u. Płyta uniosła się o centymetr. Nie była gruba, za to zaskakująco lekka. Zapewne tylko górna warstwa była identyczna jak innych kafli tutaj, a dół zrobiono tak,aby łatwo go było unieść. Pod płytą ujrzała to, czego się spodziewała – metalową klapę. Odłożyła jedną część płyty na bok, drugą uniosła wraz z pokrywą podziemnej kryjówki.
Zeszła na dół po metalowej drabinie. W tak wysokich szpilkach musiała wyjątkowo uważać. Pomieszczenie, w którym się znalazła, było oświetlane przez wiele świetlówek, rzucających na wszystko niebieską poświatę. Było tu brudno, na podłodze leżały porozrzucane metalowe pręty, studolarówki i inne bliżej nieokreślone przedmioty. W kącie pomieszczenia, na wielkiej kupce, leżała wszelkiego rodzaju broń palna – od rewolwerów po snajperki. Na porozstawianych w losowych miejscach meblach, spoczywała cienka warstwa kurzu, w niektórych miejscach odcinały się na niej ślady dłoni. Na jednym ze zniszczonych blatów leżał rudy,martwy, gnijący kot. Nie było to najprzyjemniejsze miejsce.
– Proszę, proszę, proszę. Jaka miła niespodzianka. Dama Pik – w moim domu – Zielonowłosy mężczyzna wychylił się nagle zza jednego wieszaka, przepełnionego fioletowymi garniturami. Puls kobiety przyśpieszył, ale nie dała tego po sobie poznać. Cofnęła się kilka kroków, ale starała się zrobić to z taką nonszalancją, żeby Joker nie zauważył, iż jest to odruch obronny. Oparła się jedną ręką o stojący za nią blat. Oni razu nie przerwała kontaktu wzrokowego, który nawiązał z nią przestępca. Wpatrywali się sobie nawzajem w oczy – on w szare, niczym chmury burzowe, ona w intensywnie zielone tęczówki, o odcieniu niemal identycznym jak włosy mężczyzny. Szaleńczy uśmiech nie schodził z jego twarzy.
Dama westchnęła i uniosła wzrok ku górze. Pierwszy niepokój związany z obecnością Jokera już minął, teraz czuła się bezpieczna. Wprawdzie mężczyzna mógł zaatakować ją w każdej chwili, ale była już duża – obroniłaby się.
– Miałam nadzieję na coś do picia, ale w tej ruderze chyba nic nie ma – powiedziała rozglądając się teatralnie po pomieszczeniu i rzucając znaczące spojrzenie Jokerowi. Szaleniec stał przed wielkim łóżkiem, przykrytym satynową pościelą. Była to chyba jedyna porządna rzecz tutaj.
Kobieta wspięła się i usiadła na blacie, o który się opierała.
– Masz rację. Ale może Batman coś ma, możesz go odwiedzić – Dama puściła tę prowokację mimo uszu. – Tylko go nie zabijaj, tylko ja mogę zabić Batmana.
– Nie lubiłeś tego kota? – zmieniła temat. Gdy mówił o obrońcy Gotham w jego oczach błyszczała obsesja, jedyna rzecz, która trwale przerażała ją w Jokerze.
– Wręcz przeciwnie – odparł. – Bardzo miły towarzysz. I nie gada tyle co Harley.
– To czemu jest martwy?
– Wiesz, że koty trzeba karmić? – powiedział z udawanym zdziwieniem. Ta maska, jak każda inna, wyglądała na jego twarzy absurdalnie.
– Naprawdę? – podjęła grę. – Ale mimo wszystko – powiedziała poważniejąc – on nie jest jakoś wychudzony.
– Zeżarł truciznę – Joker, szukając czegoś w zagracony pudle, wskazał za siebie, na kilka płóciennych worków leżących nieopodal.
– Te worki wyglądają, jakbyś ukradł pranie Scarecrow'owi. Lubię Scarecrowa – stwierdziła.
Coś jej nie pasowało w tej rozmowie. Była taka... swobodna. I jak na jej standardy, wyjątkowo długa. Nawet nie miała ochoty jej kończyć w jakiś efektowny i nieprzewidywalny sposób. Właściwie poziom szaleństwa tego, co robi jest porównywalny do szaleństwa Jokera. Tylko ona nie ma takiej obsesji na punkcie jednej osoby.
Joker wyciągnął z pudła stary polaroid i zrobił jej zdjęcie. Dama Pik tylko pokręciła głową.
Chciała już zakończyć tę rozmowę, bo czuła, że robi się już zbyt swobodnie. Albo Joker nic nie kombinuje, albo robi to tak dobrze, że Dama tego nie wyczuła. Szanse na to drugie są niemal równe zeru. Musiała przejść o sedna swojej wizyty tutaj.
– Wiesz, Jokerze, że uważam cię za jedną z najinteligentniejszych osób, jakie znam – Szaleniec ściągnął usta, nie przestając się uśmiechać. – I gdyby nie twoja nietoperza obsesja, byłbyś nawet niezłym złoczyńcą. Ale czy zabijanie ma jakikolwiek sens?
Przekonanie szalonego przestępcy, żeby przestał zabijać graniczyło niemal z cudem. Ale musiała to zrobić. Każda śmierć dotykała jej osobiście. Przelatywała przez nią. Było to najgorsze uczucie, jakiego doświadczała. Nie mogła przebywać blisko szpitali, wypadków, bo tam było mocniejsze. Wiedziała, że nie zdejmie z siebie tej klątwy, ale może niwelować jej skutki.
– Ktoś cię tu przysłał? – Zielone oczy Jokera wypełniły się agresją. Zaczął do niej powoli podchodzić, wpatrując się w kobietę z przechyloną głową.
Dama pokręciła pewnie głową. Mężczyzna chciał wydawać się przerażający – nie udało mu się. Blondynka spoglądała kątem oka na kaburę przy jego pasku. Ustawiła nogę tak, aby szybko mogła ją wybić z dość dużej odległości. Jednocześnie poprawiła swoją pozycję tak, aby łatwo mogła powalić Jokera i uciec, gdyby chciał zrobić jej krzywdę, a na to wyglądało.
– Więc czemu? – zapytał.
– Po prostu nie chcę niczyjej śmierci – Zabrzmiało to słabiej niż się spodziewała, ale mężczyzna był już tak blisko, że mogła go dotknąć.
Pochylił głowę w jej kierunku, a demoniczny uśmiech nie schodził z jego twarzy. Wciąż się zbliżał, choć jego kroki były teraz minimalne. Damie mimowolnie podskoczył puls. Chciała wstać, uciec, ale siedziała jak skamieniała. Joker położył swoją rękę na nagiej szyi towarzyszki. Poczuła materiał rękawiczek, które miał na sobie. Musiała się wyrwać, aby ratować życie, ale nie mogła się ruszyć. Nagle jego druga dłoń znalazła się na jej biodrze, pomiędzy skórzaną kurtką a czarną bluzką.
Był blisko. Za blisko.
Po chwili w polu widzenia miała tylko jego twarz. Jego oddech był zaskakująco świeży, pachniał miętą.
Sekundę później nie wiedziała już nic.
Nigdy nie sądziła, że będzie całować usta mężczyzny, pomalowane szminką.


~''~
Typowe ff to nie jest, po prostu umiejscowiłam bohaterkę w uniwersum DC. Nie ma tu dziwnych paringów ani nic z tych rzeczy. Na początku Dama była po prostu postacią, której brakowało mi w komiksach, za czasem polubiłam ją tak, że wplątałam ją w romans. Choć właściwie nie wiem, czy ten romans jest oznaką sympatii. Cóż, jej życie nie może być za łatwe, jest główną bohaterką.
Macie całkowite przyzwolenie na zabicie mnie za to, co zrobiłam z Jokerem. Sama bym to zrobiła. Ale nie zapomnijcie o charakteryzatorach Suicide Squad, oni też na razie się nie popisali.
Zgubiłam gdzieś chronologię
Tak, lubię grać w kierki.
To chyba wszystko.