czwartek, 19 marca 2015

Wąż o tysiącu głów

Nota odautorska
Tym razem wyjątkowo na początku. Opowiadanie napisane na konkurs w Spisie Opowieści, gdzie zajęło drugie miejsce. Jest słabe, to wiem, zdecydowanie stać mnie na więcej, ale ktoś je docenił i to bardzo mi schlebia. Publikuję tu, mimo że tego opowiadania nie ma w Spisie, jednak nadaje się bardziej tu. Nie sądzę, bym w najbliższym czasie je kontynuowała, ale może kiedyś.
To jest chyba pierwsze moje opowiadanie, w którym większość imion ma znaczenie. Wiem, że Ariana nie brzmi polsko, ale właściwie jest polskie. Jednak jego znaczenie pasowało mi najbardziej.
~"~



Ariana opatuliła się białym płaszczem. Wiatr zawiewający znad oceanu wdzierał się pod jej ubranie. Od ponad dwóch lat mieszkała w Indiach, nie była przyzwyczajona do nowojorskiej jesieni.
Kobieta kierowała się do doków. Przywódczyni Ananty rzadko musiała udawać się rozwiązywać sprawy policyjnych dochodzeń przeciwko członkom Stowarzyszenia. Jednak teraz były to trzy morderstwa z rzędu, każde popełnione jawnie i z premedytacją. I tak, aby wszystko jednoznacznie wskazywało na nich.
Nowy Jork przypominał Arianie o pewnych momentach jej życia, o których chciałaby zapomnieć. Gdy ostatni raz tu była, zrezygnowała z największej miłość swojego życia, na rzecz propozycji Jvalauta Talavary, przywódcy Ananty, dotyczącej zajęcia jego miejsca. Miała usiąść na tronie najniebezpieczniejszej instytucji na świecie wraz ze swoim byłym narzeczonym, Marc'iem. To ona namówiła mężczyznę do przyjęcia zaproszenia. Zostawiła wszystko, co kochała, ale zastawiała też kłamstwa, które stworzyła specjalnie dla Milo. Udawała kogoś, kim nie była, kogoś dobrego. Prawda była taka, że od zawsze potrafiła być bezduszną morderczynią. Za każdym razem w imię dobrej sprawy, ale jednak kończyła ludzkie istnienia.
Ananta była pradawną ligą utworzoną w Indiach. Na początku opierała się na założeniach hinduizmu, jednak z czasem wykształcił się jej własny kodeks. Swoją nazwę wzięła od mitycznego, tysiącgłowego węża, na którym śpi Wisznu. Dosłownie znaczy „nieskończony”. Od wieków szkoli najlepszych wojowników całego świata, aby chronić świat przed tymi najniebezpieczniejszymi. W teorii to działa, ponieważ wszyscy oni należą do Stowarzyszenia. W praktyce niektórzy się wyłamują, a są i ludzie, którzy krzywdzą rodziny członków. Wtedy Ananta wkracza. I osoby, które są według przywódcy winne, modlą się o śmierć.
Ariana myślała o Milo. Czy bardzo cierpiał gdy go zostawiła? Czy jego ciemno– niebieski kolor oczu przybladł? Czy w jego przepięknym uśmiechu ukryła się nutka rozpaczy? Choć to egoistyczne, chciała, żeby tak było. Ona sama nie mogła pozwolić sobie na smutek. Stała przecież na czele naczelnych zabójców świata.
Noce w Nowym Jorku są wyjątkowo jasne. Zapomniała już, jak wiele świateł posiada to miasto. Jej biały płaszcz, blada karnacja i blond włosy czyniły ją świetnie widocznym celem dla każdego, kto chciałby strzelić w jej kierunku.
– Wywrócisz się na tych szpilkach – powiedział Marc, pojawiając się znikąd za jej plecami.
– Mogę też nimi kogoś zabić. Przebicie szyi wysokim obcasem nie jest tak trudne, jak się wydaje – odrzekła.
– Pozwól, że tego nie wypróbuję. Dawno nie byłem w Stanach.
– Ja też.
Resztę drogi do interesującego ich miejsca przebyli w milczeniu. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że byli niesamowitymi partnerami. Dwoje najlepszych zabójców świata, jeden specjalizujący się w łucznictwie, drugi w szermierce. W dodatku mimo łączących ich w przeszłości więzów uczuciowych byli najlepszymi przyjaciółmi. Wspólne dowodzenie armią zbliża.
Marc był wysokim blondynem, umięśnionym i zwinnym zarazem. W jego rysach kryły się jeszcze ślady skandynawskich korzeni. Urodził i wychował się w Wielkiej Brytanii, ale bardzo cenił sobie Szwecję, z której pochodził jego dziadek.
Gdy już doszli zobaczyli trzy osoby, stojące na środku placu zawalonego starymi kartonami. Dwoje z nich, kobieta i mężczyzna celowali z pistoletów w dyskutującego z nimi członka Ananty. Wysłali do tego Adila, jednego z najbardziej zaufanych ludzi Jvalauta. Ariana ukryła się wraz z Marciem pośród metalowych rusztowań pomalowanych ciemno zieloną farbą. Z daleka obserwowała piętnastu członków ligi celujących z łuku i innych broni dalekosiężnych w troje ludzi stojących na placu. Ludzi, którzy po prostu wykonywali swoją pracę – szukali morderców. Niestety, znaleźli ich. Ananta nie miała w zwyczaju zabijać stróżów prawa, jedynie z nimi „przedyskutować” wtrącanie się w sprawy Stowarzyszenia. Była to bardzo bolesna „rozmowa”, która zazwyczaj zostawiała po sobie głębokie blizny w różnych miejscach ciała.
Ariana przeniosła wzrok na policjantów. Po środku stał nieuzbrojony mężczyzna, młody, zapewne dopiero po studiach. W jego oczach było widać przerażenie, nerwowo zaciskał dłonie. Kobieta zauważyła po sposobie, w jaki to robi, że często trzyma skalpel. Zapewne był koronerem. Policjantkę zaś Ariana znała. Była to ruda kobieta po trzydziestce, twarzy o ostrych rysach i mocno odznaczających się piegach, Irlandka Terry. Pracowała razem z Milo, była jego partnerką. To właśnie on był trzecią osobą, mężczyzną celującym z Colta w Adila. Od czasu gdy Ariana widziała go po raz ostatni nie zmienił fryzury, ale zapuścił brodę. Jego brązowe włosy przyprószone były siwizną, mimo że nie miał nawet czterdziestu lat.
Ariana wyciągnęła miecz z pochwy na plecach, umieszczonej zaraz obok kołczanu. Ruszyła przed siebie nie do końca jeszcze wiedząc, co zrobi. Chciała jedynie oszczędzić bólu mężczyźnie, którego kochała.
Marc krzyknął, ale nie pobiegł za nią. Zmienił tylko miejsce, aby lepiej widzieć kroczącą przyjaciółkę. Ariana wybiegła na otwartą przestrzeń, po drodze każąc opuścić broń członkom Ananty. Adil patrzący na kobietę wychodzącą z cienia rusztowania pochylił głową z szacunkiem i wyszeptał:
– Pila Para Rani...
– Możesz już odejść, Śera, ja z nimi porozmawiam – rozkazała, chowając miecz z powrotem do pochwy. Adil tylko skinął głową.
Milo wpatrywał się w swoją byłą dziewczynę z niedowierzaniem. Terry zaś po odejściu jej pierwotnego celu teraz mierzyła z broni wprost w Arianę. Koroner był zdezorientowany.
– Co znaczy Pila Pala Rami? – zapytał ostrożnie Milo głosem wypranym z uczuć. Powoli schował pistolet do kabury przy pasku.
Ariana zignorowała błędy w wymowie.
– Blada Królowa – odpowiedziała
– Więc teraz należysz do Ligi Zabójców – powiedział z niedowierzaniem.
– Do Ananty. To nie ma znaczenia, Milo – spojrzała na niego ze łzami w oczach.
– Dla mnie ma. To dlatego wtedy wyjechałaś? Zostawiając kartkę na lodówce? Wyszedłem tylko po chleb do twojej ulubionej, polskiej piekarni – głos mu się załamał przy ostatnim zdaniu. Przygryzał wargę, aby się nie rozpłakać. Był detektywem od kiedy pamiętał, nie mógł uwierzyć, że jego ukochana zostawiła go, aby zostać mordercą.
– Możesz opuścić broń, Terry. Pierwsza kula i tak nie będzie dla mnie śmiertelna, a dookoła nas jest siedemnastu genialnych łuczników, każdy z wycelowaną w ciebie strzałą – zignorowała mężczyznę Ariana, zwracając się do jego partnerki. Po tych słowach jak na komendę dało się usłyszeć naciągane cięciwy. – To był zły pomysł, aby zadzierać z Anantą. Powinniście zakończyć to śledztwo.
– Nie będzie mi rozkazywać morderca – wysyczała policjantka.
– Nie rozkazuję ci. Ostrzegam. Właściwie składam propozycję. Możecie albo dać spokój ściganiom członków Stowarzyszenia, albo zginąć. Zresztą szukanie naszych ludzi jest jak walka z wiatrakami.
– Nie potrafiłabyś zabić Milo – powiedziała z wyższością Terry.
– Nie ja bym go zabiła – odrzekła spokojnie Ariana, rzucając przelotne spojrzenie eks– chłopakowi. –  Jest wiele osób, które mogą mnie wyręczyć.
Stały przez chwilę mierząc się wzrokiem, Terry nieufna, gotowa w każdym momencie strzelić, Ariana pewna siebie, niewzruszona.
– Jeżeli mogę się wtrącić – odezwał się nieśmiało koroner. – Myślę, że ich propozycja jest całkiem sensowna i moglibyśmy ją przyjąć...
– Robert... – powiedziała Terry z wściekłością odrywając wzrok od blondynki.
– On ma rację – wstawił się za koronerem Milo. – Wycofajmy się.
– Co?! Nie, nie ma mowy. Nie spędziłam lat w Akademii Policyjnej, żeby teraz dać się zaszantażować mordercy.
Detektyw skinął głową na Roberta wskazując mu wyjście z doków. Młody człowiek dotknął ramienia Terry kierując ją do bramy. Jeszcze chwilę się wykłócała, ale chyba tylko ze względu na przyzwoitość, bo wiedziała, że jest już na przegranej pozycji. Odeszła razem z koronerem zostawiając Milo samego z była dziewczyną. Prawie, bo obserwowało ich szesnastu członków Ananty plus Marc.
Brunet spojrzał z czułością na Arianę. Podszedł do niej, dotknął jej policzka i powiedział ze smutkiem:
– Wybrałaś najgorszą drogę z możliwych.
Kobieta dotknęła jego dłoni i splotła swoje palce z jego.
– Nieprawda – szepnęła ze smutnym uśmiechem na twarzy. Miała wrażenie, że zaraz się rozpłacze.
– Zawsze możesz się wycofać. Będę na ciebie czekał do końca moich dni.
Ariana nie wierzyła w to co słyszy. To była najpiękniejsze wyznanie na świecie. Odwróciła się i rzuciła pytające spojrzenie w stronę Marca. W ciemnościach widać było tylko zarys jego sylwetki i światło odbijające się w niebieskich oczach. Mężczyzna przecząco pokręcił głową. Miał rację, wiedziała to. Ale pragnienie znalezienia się z powrotem w ramionach Milo, poczucia zapachu jego perfum Hugo Bossa, było tak silne, że nie mogła się oprzeć jego propozycji. Niedługo miała obchodzić trzydzieste drugie urodziny. Czy naprawdę chciała je spędzić ćwicząc władanie mieczem gdzieś w górach Zaskar?
W głębi serca wiedziała, że tak naprawdę nie ma wyboru. Jej przeznaczeniem było wstąpić do Ananty w wieku trzydziestu lat. Zostawić ukochanego, nigdy więcej nie zobaczyć swojego brata i jego rodziny. Michał mieszkał w Warszawie razem z żoną i synkiem. Bardzo ich kochała, ale w obliczu tego kim była, to nie miało znaczenia. Urodziła się by być zabójcą i będzie się tego trzymać. Uczucia były tutaj zbędne. Dla niej jej bratanek, Sylwester, zawsze będzie mieć pięć lat, ponieważ właśnie z tego okresu pochodziło jedyne jego zdjęcie, jakie posiadała. Był takim ślicznym dzieckiem. Jednym z najszczęśliwszy dni w jej życiu był pewien dzień czerwca, gdy na dworze było około 25 stopni, ona i Milo przyjechali do Polski spotkać Michała i Marię. Mały Sylwester miał dwa lata, kąpał się w płytkim basenie, a dorośli śmiali się i popijali cydr. Tęskniła za tym. Za swobodą.
Jednak podjęła decyzję. I wiedziała, że jest słuszna. Puściła rękę bruneta i wyszeptała:
– Przykro mi.
Po czym ruszyła w stronę Marca, który schował strzałę z powrotem do kołczanu i patrzył na nią ze współczuciem. Zrozpaczony Milo stał i wpatrywał się w ukochaną, a po jego policzkach płynęły słone łzy. Ariana patrzyła wprost przed siebie bez emocji.
– Dokonałaś słusznego wyboru – powiedział Marc.
– Innego nie było – odrzekła.

7 komentarzy:

  1. Świetne opowiadanie! Naprawdę bardzo mi się podobało. Nie wiem dlaczego sądzisz, że jest słabe. Mam nadzieję, że w przyszłości zdecydujesz się je kontynuować, ponieważ bardzo mnie zaciekawiłaś i śmiem twierdzić, że mogłyby wyjść z tego ciekawe rzeczy :D Gratuluję drugiego miejsca. W pełnie zasłużyłaś, choć mogło być o jeden wyżej ^^
    Pozdrawiam!
    Ana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biorąc pod uwagę ile opowiadań na siebie wzięłam kontynuacja tego byłaby ciężka. Ale znam ludzi, o podobnym stopniu "zajętości" jak ja, którzy znajdują czas na pisanie jednego rozdziału tygodniowo, więc... Nie podoba mi się tu wciskanie wszystkiego na siłę, jak brat Klary, wiek itd.
      Dziękuję za komentarz i gratulację

      Usuń
  2. W tym co ci się nie podoba masz całkowitą rację. Mam wrażenie, że pisząc krótki tekst zabrałeś się do tego jak do długiej powieści, przez co wiele informacji musiałaś wręcz upychać. Trudno się w tym rozeznać, kto jest kto, za dużo nazwisko, które nie są potrzebne czytelnikowi. Po co wiedzieć, jak się nazywa ruda policjantka, która jest tylko pionkiem? Przez to o wiele trudniej ogarnąć, co kto robi, ja osobiście pod koniec nie byłam nawet pewna, kto akurat mówi. Tylko najważniejsze postaci powinny być opisane, reszta - ot, taka wzmianka.
    Jedynym błędem, a raczej tylko takim zgrzytem jest dla mnie styl. Na szczęście to sprawa indywidualna, jednemu może się taki podobać, ale ja, miłośniczka poezji mam wrażenie, że wszystko jest pisane topornie, jakbyś starannie i długo dobierała każde słowo. Nie ma takiego ,,żywiołu twórczego" tylko chłodna kalkulacja. Może to będzie twój styl, może będziesz miała ochotę to zmienić, jak chcesz.
    Z pewnym zdziwieniem (pozytywnym!) stwierdzam brak rażących błędów, gramatyka, nawet przecinki mają się dobrze. W internetach to bardzo rzadkie zjawisko! Pozdrawiam i powodzenia w pisaniu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję, masz rację we wszystkim. Starałam sie wprowadzić dużo imion, aby później nie robić błędów powtórzeniowym. Słabo to wyszło. No, ale nigdy nie miałam parcia na dobre pisanie, moje życie poszło w zupelnie innym kierunku.
      Czuję, że mój styl jest toporny. Nie umiem przelać na papier obrazu z mojej głowy. Z myślami, analizą czy czymś innym nie mam problemu. Po prostu w prozie pięknej mam jakieś blokady. Dlatego staram się pisać do ludzi. Może z czasem do wypracuję.
      Ha! Ogłaszam się internetową królową przecinków. Nie, co tam królową - cesarzową. A jeśli ktoś będzie chciał mnie zepchnąć z tronu będzie musiał zmierzyć się z moim... No, tym co będę miała pod ręką

      Usuń
  3. Zostałaś nominowana do Liebster Award :D
    Szczegóły na http://evil-in-the-heart.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję zajęcie drugiego miejsca! To opowiadanie to kawał dobrej roboty, jest świetne, choć generalnie prozę w takich klimatach czyta mi się ciężko.

    W końcu jestem na bieżąco! No to do następnego, życzę duuuużo weny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tobie się czyta ciężko, mi sie piszę. Ogólnie wolę spokojne, kojarzące się z szaroscia klimaty.
      To takie załamujące, bo ja nie jestem na bieżąco. Muszę wszystko nadrobić i po prostu nope.
      Dziękuję za życzenia i komentarz :)

      Usuń

Kontakt:
murlawa.procent@gmail.com

Jeśli chcesz zaobserwować bloga, zjedź na sam dół