Klara bała się zasnąć. Była przerażona na myśl, że może
umrzeć we śnie. Jeśli czekała ją śmierć chciała być w pełni
świadoma momentu, w którym to się stanie.
Lekarz zabronił ją odwiedzać. Słyszała przez drzwi jak Andrew
kłóci się, że chce zostać tu na noc. Dan tłumaczył mu, że to
nie ma sensu, i tak nie będzie mógł wejść do sali. Chciała,
żeby Drew odszedł. Nie powinien cierpieć przez nią.
Personel szpitala był bardzo miły. Jej lekarz prowadzący,
McCarthy, jeśli dobrze pamiętała, nawet pochwalił jej ostatnią
publikację na temat bakteriofagów. Zawsze robiło jej się ciepło
na sercu, gdy ktoś kojarzył jej prace naukowe.
Była bardzo zmęczona, jednak walczyła z opadającymi powiekami.
Jej organizm potrzebował chociaż chwili odpoczynku. Jednak
uporczywy lęk, paraliżująca obawa, nie dawały jej mu na to
pozwolić. W pewnym momencie było to tak uporczywe, że nie mogła
złapać oddechu. Dostała nagłego ataku paniki, starała się go
pokonać, tak jak zawsze robiła, gdy miała atak którejś ze swoich
fobii, nielicznych, ale silnych. Urządzenia dookoła niej zaczęły
alarmująco pikać i piszczeć informując lekarzy, że coś jest z
nią nie tak. Natychmiast zbiegł się personel szpitala,
pielęgniarki, doktor. Klara starała się ustabilizować oddech,
zatrzymać drżenie rąk, jednak jej ciało odmawiało posłuszeństwa.
Słyszała szum podenerwowanych głosów ludzi dookoła niej, ale nie
potrafiła rozpoznać pojedynczych słów. Chciała się skupić na
głosie jednej osoby, tak jak zawsze powtarzał jej Dan. Tylko że
wtedy zawsze Andrew trzymał ją w ramionach i śpiewał kołysanki.
Nie wierzyła, by coś innego mogło ją uspokoić.
Nagle Klara poczuła się słaba. Oddychało jej się już lepiej,
ale serce nadal biło w szybszym tempie. Odwróciła głowę i
spojrzała w oczy doctora McCarthy, który właśnie wyjmował z jej
wenflonu strzykawkę po środku uspokajającym. Kobieta chciała się
odezwać, zaprotestować, choć właściwie nie miała przeciwko
czemu, ale jej usta były ciężkie, nie mogła rozdzielić warg.
Lekarz uśmiechnął się do niej ciepło.
-Już w porządku, tak? Nic się nie stało. Wszystko będzie dobrze
– mówił spokojnym głosem.
Klara poczuła się jeszcze bardziej senna niż wcześniej. Nie
mogła już z tym walczyć. Jej oczy same się zamknęły i po chwili
zapadła w ciemność. Ostatnią rzeczą, jaką widziała była
zmartwiona twarz McCarthego.
Nie wiedziała jak długo spała, ale niewystarczająco. Gdy już
otworzyła oczy, nadal czuła zmęczenie, jednak już mniejsze. Nie
była nawet zła na doktora, że podał jej te leki. Sen była bardzo
przyjemny, w pewien sposób wyzwalający. Nadal czuła się
sparaliżowana na myśl, że będzie musiała to zrobić jeszcze raz,
ale ta chwila odpoczynku była warta napadu paniki.
-Somnifobia, Klaro. - Pod wpływem głosu dochodzącego z jej prawej
strony, gwałtownie odwróciła głowę. Na krześle obok siedział
Dan, wpatrując się w kobietę swoimi zielonymi oczyma.
-Co? – spytała zdezorientowana.
-Somnifobia. Lęk przed snem, zasypianiem. Inaczej zwana hipnofobią.
Objawia się atakami paniki, gdy człowiek musi zasnąć. Jedna z
fobii, które najbardziej wpływają na organizm. Powstrzymywanie się
od snu jest bardzo niezdrowe, zwłaszcza w twoim stanie.
-Właśnie z powodu mojego stanu, boję się spać. Jeśli umrę we
śnie... To okropne.
Dan ściągnął usta, tak jak zawsze, gdy intensywnie się nad
czymś zastanawiał. Następnie poprawił się na krześle i
powiedział.
-Klaro, wiesz, że jeśli chodzi o fobie, mam wyjątkowo
niekonwencjonalne poglądy. Nie uważam, że lęki typu twojej
eklesjofobii, hierofobii czy tak powszechnej arachnofobii, są
szkodliwe. To mechanizm obronny, który w pewien sposób kształtuje
naszą psychikę. Oczywiście, powinniśmy niwelować ich skutki i
dążyć do ich oswojenia, ale powoli i bez radykalnych środków.
Jednak tutaj... Musisz spać. Nie możesz się przed tym wzbraniać.
Nikt nie pozwoli ci umrzeć, rozumiesz? Sirius, Andrew, przecież oni
postawią cały świat na głowie dla twojego dobra. Rozumiesz, że
nie mogę zaakceptować twoich lęków? Niektóre są poważniejsze
od innych. I o tyle, o ile skandal polityczny, jaki wywołałaś, gdy
ze względu na twoją fobię, dziekan musiał poprosić księdza, aby
albo udawał, że nim nie jest, nie afiszował się ze swoją
religią, jak to mają w zwyczaju, albo przestał uczęszczać na
twoje wykłady, jest właściwie nieszkodliwy, o tyle brak snu jest
wręcz apokalipsą. Zresztą nie wierzę, jak mogłaś mi to zrobić.
Somnifobia jest na mojej liście trzech fobii, których nienawidzę
leczyć. A teraz muszę, bo jesteś w pewnym, duchowym stopniu moją
siostrzenicą.
-Co jest jeszcze na tej liście?
-Strach przed zegarami, nie patrz tak na mnie, jest gorszy od
strachu przed czasem. W moim szpitalu wszystkie zegary są
poprzykręcane śrubami do ściany, od incydentu z pewnym pacjentem.
Drugim jest dutchfobia. Tak, wiem, nie patrz się na mnie kpiąco.
Aparatura mojego szpitala zostało wyprodukowana w Holandii. Facet
dostawał szału. Cieszę się, że się uśmiechasz. Jednak musimy
wrócić to poważniejszego tematu. Spójrz na mnie. Ty wcale nie
boisz się zasnąć. Nigdy się nie bałaś. Za dużo myślisz,
kochanie. Postaraj się skupić na czymś innym niż śmierć. Zbyt
często ci ona towarzyszy. Pracujesz właściwie z nią, starasz się
jej zapobiec, oswoić. Wszystkie szczepionki, antybiotyki, które
badasz, którymi niemal się bawisz, bo jesteś świetna w swoim
fachu, mają pomóc ludziom. Pomóż więc sobie i przestań się
bać. Muszę wracać do siebie, mam też obowiązki wobec innych,
ale, Klaro, rozmawiałem z tym młodzieńcem, który jest twoim
lekarzem i poprosiłem go, aby gdybyś nie zasnęła, podał ci silne
środki nasenne. Wiem, że w twoim stanie, powinniśmy ograniczyć
wszystkie leki, które nie utrzymują cię przy życiu, jednakże to
będzie mniej niezdrowe, niż brak snu. Masz półtorej godziny na
zaśnięcie. To bardzo dużo. Wyobraź sobie, ze schodzisz po
schodach. Pięć tysięcy czterysta schodów. Przechodziłaś kiedyś
paraliż senny?
-Tylko o nim czytałam.
-Może się zdarzyć. Ale nie martw się. Po prostu skup się na
schodach, nawet nie zauważysz, że zasnęłaś.
-Lub zauważę, bo zdarzy mi się świadomy sen.
-Nie sądzę. Jesteś na to zbyt wycieńczona. Dlatego też nie
wierzę w paraliż senny, ale jest jakieś prawdopodobieństwo.
Dan wstał i poprawił kołdrę, pod którą leżała Klara. Udał
się do drzwi.
-Nie boję się zasnąć – powiedziała jeszcze, gdy wychodził.
-Wiem. I wierzę ci. Często próbujesz kłamać, ale jesteś w tym
beznadziejna. Dlatego tak za tobą przepadam. Jesteś jak otwarta
księga.
Klara poczuła się urażona. Nie powiedziała tego na głos, nie
chciała uchodzić za kobietę, która o wszystko się obraża.
Jednak czuła, że nie jest tak beznadziejnym kłamcą, za jakiego
wszyscy ją uważali. Dowodem na to był incydent z ojcem Andrew.
Kobieta postanowiła się nie zamartwiać. Po rozmowie z Danem
zawsze czuła się uspokojona. Był taką dobrą duszą. Najbardziej
bezinteresowna osoba w jej otoczeniu. Oczywiście, Klara nie mogła
się zadawać z miłymi osobami. Zostawiła idealnego, zmanierowanego
Toma dla Drew, zresztą gdy wyprowadzała się od Brytyjczyka
powiedziała mu dokładnie, że kobiety wolą dupków. Dan potrafił
powiedzieć parę słów za dużo, zwłaszcza podczas dyskusji
teologicznych, Sirius żył z przeświadczeniem, że za pieniądze
można wszystko, Andrew gwiazdorzył... Ale wszyscy przynajmniej z
nią wytrzymywali.
Gdy psychiatra odchodził widziała, że się martwił. Raczej nie o
jej sen. Martwił się, bo od dwóch dni nie powiedziała ani jednego
niemiłego słowa. Bo przestała być wredna. Już pierwszego dnia w
szpitalu, gdy z nim rozmawiała podstawiał jej się. Dziś też.
Wtrącenie o lęku przed Holandią właśnie tym było. Może, w
innej sytuacji, przestałaby być nieprzyjemna tylko po to, aby mu
zrobić na złość, ale teraz zwyczajnie nie miała siły. Czuła,
że ze zdrowiem straciła tę cząstkę siebie, która pozwalała jej
na ironizowanie.
Gdy ostatni raz była w szpitalu, wyśmiała ich wszystkich, że
przyszli. Teraz miała ochotę płakać. Bo teraz umiera, a tamten
poprzedni zawał to było tylko ostrzeżenie. Bo teraz się bała.
A strach zmienia ludzi,
prawda?
Dan miał rację, za dużo myślała, każdego dnia, miliony myśli
przepływały przez jej głowę. Bała się zasnąć, rozmawiać z
księżmi, bała się pająków. Ale nade wszystko obawiała się
odrzucenia. Matka zostawiła ją, gdy Klara była niemowlęciem, jej
ojciec zwracał na nią tak niewiele uwagi. Przez dziewiętnaście
lat, gdy razem mieszkali, wypracowali do perfekcji formułki, którym
się do siebie wracali. Ciekawe czy chociaż jej szukał, gdy
zostawiła mu na lodówce karteczkę ”Wyjeżdżam, nie wrócę”?
Do kiedy w jej życiu pojawił się Sirius, była wciąż
przyzwyczajana do bycia samą. A później było inaczej. Ktoś się
nią interesował, martwił i okazywał czułość. To był jeden z
najlepszych okresów w jej życiu. Trwał zaledwie rok, od momentu
skończenia studiów do chwili, gdy jakiś psychiczny były agent FBI
postanowił się zemścić na byłym partnerze i spudłował.
To było najgorsze przeżycie, jakiego doświadczyła. Opuścił ją
ktoś, na kim jej zależało. Nie matka, której nie znała, nie
ojciec, którego nienawidziła, nawet nie jej pierwszy chłopak,
Alan, którego poznała na drugim roku studiów. Zbłąkana kula
trafiła prosto w serce człowieka, który miał być jej
przyszłością.
Od tamtego czasu, po długim okresie żałoby, zaczęła wpadać w
ramiona tych mężczyzn, których się kocha, ale się za nich nie
wychodzi. Stała się szorstka i tylko ci faceci ją taką
akceptowali. Aż poznała Toma, który był uroczy, elegancki i pił
białe wino. Zaczęła być miła, uśmiechać się, wychodzić z
pracy o odpowiedniej godzinie, żartować o czymś innym niż
parathormonach i seksie. Znów była tą panią doktor, która
pracowała w Bostońskim Biurze Koronera.
I mogłaby nią być nadal, zakochana po uszy w brytyjskim
elegancie. Ale po drodze napatoczył się Andrew i wszystko przestało
być proste.
Rozmyślała tak długo, że
w pewnym momencie zasnęła, nawet nie stosując żadnych porad Dana.
Po prostu zapomniała o tym, że się boi i zapadła w krainę
Morfeusza.
Miała bardzo przyjemny sen. Nie
potrafiła dokładnie sprecyzować, co się w nim stało, ale
wiedziała, że był żółty. Rozpierał ją taki spokój,
wewnętrzna błogość. Przez głowę przemknęła jej myśl nirwana.
To tak jakby Bóg trzymał ją w
ramiona...
– Jezu Chryste! – Obudziła się gwałtownie, czując dłoń
kogoś na swoim ramieniu.
– Ciii... – szepnął gość przykładając palec do ust. –
Uspokój puls, bo zaraz zleci się tu masa lekarzy.
– Wendell? Co ty tu robisz w środku nocy?
– Wypełniam tajną misję dla Królowej. Masz może martini,
wstrząśnięte, nie mieszane? Choć nie wiem czy powinienem pić,
zaparkowałem mojego Astona Martina przed szpitalem. – Ogarnął
swoje długie blond włosy za ucho. To zabawne, że jeszcze chciało
mu się w to bawić. – A tak na serio, wiesz jak trudno wydostać
się z mojego oddziału? A przedostanie się do twojego jest już
niemal niemożliwe.
– To miłe, ale mogłeś przyjść za dnia. Nie musiałbyś udawać
Jamesa Bonda, poruszając się po szpitalu.
– Nie uważasz, że przyjście to w południe byłoby za proste?
Poza tym mógłbym wpaść na twojego chłopaka, on chyba czuje się
skrępowany w moim towarzystwie.
– Narzeczonego, tak właściwie.
– Naprawdę? Gratulację, pani profesor.
– Nie wiedziałeś? Cały świat o tym trąbi.
– Dostęp do mediów w tym szpitalu jest bardzo ograniczony. –
Klara spojrzała na niego z niedowierzeniem i wyjrzała ponad
ramieniem rozmówcy.
Wendell obrócił wzrok.
– Och, nie oglądamy telewizji z moim współlokatorem. W sensie,
z facetem, z którym jestem w sali.
– A gazety?
– Szkoda mi kasy na własne, a wyżej wspomniany współlokator
czyta tylko francuską prasę polityczną.
– Ok, a internet?
– Hmm... Na to niestety nie mam wytłumaczenia. Chyba po prostu
zbyt dużo czasu spędzam grając w DC Universe, zamiast czytać
plotki.
– Jaka postać? – zapytała z uśmiechem.
– Villain. Lex Luthor jako mentor, broń dwuręczna i
superszybkość. A ty?
– Iv, moje przyjaciółka, stworzyła na moim koncie przestępcę,
na którym i tak nie gra, ale ja stwierdziłam, że w takim razie,
dla odmiany bohater. Batman, gimnastyka i moce mentalne.
– Zaskakujesz mnie. Myślałam, że jesteś pacyfistką. Chodziły
plotki, że nawet nie przechodzisz na czerwonym świetle, bo to
niezgodne z prawem.
– To prawda. I o pacyfizmie, i o czerwonym świetle. Ale to nie
zmienia faktu, że lubię poczytać o świecie, w którym prawo jest
omijane bardzo szerokim łukiem, tak więc komiksy są ok, a i pograć
w ich uniwersum jest przyjemnie.
– Następnym razem, gdy nazwą mnie nerdem, powołam się na to,
że ta genialna i piękna Klara Haller też nim jest, więc to żaden
wstyd.
– To miłe.
– Wiem. Więc... Jak się czujesz jako oczekująca na przeszczep
serca?
Klara się spięła. Ok, mogła toczyć pogawędki o grach, ale
zwierzanie się ze swoich uczuć mężczyźnie, którego słabo
znała, nie było rzeczą, jaką jej nieco introwertyczny umysł mógł
zrobić.
– Oh, daj spokój. Ja też umieram. I mogę oszukiwać świat na
milion sposobów, ale i tak tego nie zmienię.
– Wendell, wcale nie...
– Przestań. Każdy, kto przychodzi do mnie mówi to samo, do
ciebie zresztą też. Wcale nie umierasz. Wyjdziesz z tego. Będzie
dobrze. Sęk w tym, że ja to wiem, ale oni nie mają prawa. To ja
walczę o każdy oddech, ich pocieszycielski uścisk nie ma
znaczenia. Boję się śmierci, ale się jej nie dam. Nie umrę mając
dwadzieścia pięć lat.
Smutny uśmiech, który zagościł na twarzy blondyna, sprawił, że
już nie postrzegała go jako obcego. Był jej odbiciem, w oczach
blondyna też czaiła się śmierć. Mimo że utwierdziło ją to w
przekonaniu, że jej strach jest słuszny, poczuła się, jakby
zdjęto z jej barków ogromny ciężar. Każdy człowiek w obliczu
śmierci jest taki sam, po prostu nakładamy inne maski. Wendell
wybrał buntownika, a Klara... Cóż, to będzie trudny okres.
~''~
Honey, I'm home!
Wróciłam! Może nie w pełnym majestacie, ale jednak coś tam napisałam. Nie chciałam nic publikować zanim nie zmienię szablonu, a to zajęło dużo czasu i wciąż nie jest dopracowane. Zaległości w czytaniu postaram się nadrobić jeszcze w tym tygodniu, ale nadal mam nawał roboty.
Ostatnie tygodnie/miesiące były szalone, ale udało mi się zrobić wiele inspirujących rzeczy. Odwiedziłam drugi raz w życiu Gdańsk, a w końcu o nim piszę.
Mam nadzieję, że uda mi się trochę zwolnić i wrócić do tworzenia. W moim życiu jednak jest wiele rzeczy, które są po prostu ważniejsze.
Dajcie znać o czymkolwiek. Może być zwykła kropka, informująca, że przeczytaliście.
Powinnam zrobić większą interlinię? Wydaje mi się, że może się to źle czytać.
Dobry rozdział. Przybliżył postać Klary oraz Dana, a ten blondyn na końcu całkiem sympatyczny. Mam nadzieję, że nasza bohaterka się z nim zaprzyjaźni. W końcu to jedna z niewielu osób, która może ją zrozumieć.
OdpowiedzUsuńCo do błędów to znalazłam parę drobnych literówek. Nie jest to nic wielkiego, ale troszkę utrudnia czytanie i zrozumienie treści przekazu :D
Pozdrawiam!
Ana
Postaram się poprawić literówki w najbliższym czasie. Cieszę się, że się podobało :) .
UsuńBardzo ciekawy rozdział, Murlawa w najlepszym wydaniu!
OdpowiedzUsuńIm więcej dowiaduję się o Klarze, tym większa sympatią do niej pałam. Podoba mi się jej historia.
Dobrze, że pojawił się Wendell. On i Klara łapią nic porozumienia, czuję, że odegra on szczególną rolę w jej życiu :)
Życzę tony weny i pozdrawiam!
PS. Nowy rozdział u mnie - przepraszam za spam xd
Wow, pierwszy raz ktoś zwrócił się do mnie po moim nicku (w którym wcale nie ma błędu ortograficznego, to po prostu własna wersja zapisu :D).
UsuńNie gniewam się za spam, to chyba nawet bardziej motywuje mnie do nadrabiana rozdziałów.
Wendell musi odegrać tę szczególną rolę. Nikomu innemu Klara nie pozwoli.
Tak, wena zdecydowanie się przyda. Pozdrawiam :)
Piękny rozdział... Myślę, że każdy z nas boi się śmierci, a czekanie na przeszczep serca jest sprawę pogarsza, więc nie dziwię się Klarze, że nie chciała zasnąć. Ja też nie powinnam spać, tylko się uczyć do kolokwiów i sesji, ale co tam - poczytam opowiadania. xD
OdpowiedzUsuńWendell... Zabawny z niego człowiek, ale zarazem bardzo interesujący. Ciekawi mnie, jaką rolę odegra w tej historii.
Jeśli chodzi o styl pisania, spodobał mi się sposób, w jaki budujesz zdania. I bardzo ładnie dobierasz słowa. :)
Pozdrawiam
http://malowane-uczuciami.blogspot.com/
Gdybym miała ogon, to czytając twój kometarz zapewne bym nim zamerdała. To naprawdę takie miłe. Cieszę się, że podoba się sposób budowanie zdań, bo mam wrażenie, że to moja największa zmora. Zamiast zakrwawionych ludzi śni mi się składnia. Zdecydowanie gorsze.
UsuńDziękuję i pozdrawiam :)